Turystyczni naciągacze. Jak nie dać się nabrać…

salesman-in-the-beach-of-brazil-1370484Jak to mówią, biznes jest biznes. Nie ważne jak, ważne że sprzedasz. Zdanie poprzedzające jest dewizą wielu „sprzedawców”, szczególnie tych z popularnych miejsc turystycznych. Co roku odwiedzam kilka regionów świata i wiem doskonale, że wszystkie „super promocje” są fikcją. Jak więc nie dać się zwariować i odnaleźć rzeczywiście dobry stosunek jakości do ceny? Postaram się dzisiaj na to pytanie odpowiedzieć.

Podczas urlopu, wyprawy, podejmowanie decyzji zakupowych przychodzi nam zdecydowanie łatwiej. Wynika to z faktu, iż często słońce i aura nam sprzyja, jesteśmy w dobrym humorze, zapominamy o wszelkich problemach życia codziennego. Ta beztroska jest jak najbardziej uzasadniona w końcu większość z nas ma tylko kilkanaście dni urlopu i chce je jak najlepiej wykorzystać.

Skoro już jesteśmy na wakacjach, warto by czerpać z nich wszystko co tylko możliwe. Decydujemy się więc na różnego rodzaju zakupy, nurkowanie, spływ na bambusach po niebezpiecznej rzece, albo zrobienie zdjęcia na wyspie, gdzie wszyscy robią sobie zdjęcia.

I właśnie tu pojawiają się tzw. „sprzedawcy”, pośrednicy, eksperci w dziedzinie turystyki i naciągania naiwnych przybyszów z najdalszych regionów naszej planety. Jak często słyszeliście powtarzane z częstotliwością wystrzału z karabinu maszynowego, „I’m boss here”, „Special price for you”, „70% discount”, itd. To właśnie Ci sprzedawcy w popularnych kurortach poszli o krok dalej i nie dość że uczą się języków, najczęściej pojawiających się turystów, to też nauczyli się rozpoznawać twarze i łączyć je z konkretnym regionem. Ich oczy są niczym skaner. I chodź często mnie mylą z Rosjaninem, to i tak są bardzo blisko 🙂

Trochę przykładów z życia podróżnika

Przebywając w Bangkoku, stolicy Tajlandii, zostaliśmy zaczepieni przez typowego eksperta. Jego słowa wskazywały, jakoby Bangkok miała za moment zaatakować inna cywilizacja. Mówił to z taką pasją i zaangażowaniem, że wzbudził w nas strach, co było jego zamiarem. Co więcej, zaprosił nas do lokalnej siedziby policji, aby dokładnie nas poinformować o w jego mniemaniu istniejących zagrożeniach. Usiedliśmy więc przy obdrapanym stoliku i słuchaliśmy co ma do powiedzenia. Później zaproponował nam darmowy przejazd do biura podróży. W tym momencie zaświeciła się nam lampka :). Pojechaliśmy i zostaliśmy zarzuceni tymi samymi informacjami. Że warto jak najszybciej opuścić Bangkok, bo jest bardzo niebezpiecznie ze względu na protesty niezadowolonych ludzi. Oczywiście oni jako miłosierni samarytanie chcieli nam w tym pomóc za 4x więcej niż normalnie. Podziękowaliśmy i wyszliśmy, żyjemy…

Inna sytuacja miała miejsce na Filipinach. Przebywaliśmy akurat na wyspie Bohol, właściciel naszego kompleksu (zresztą polak) próbował nam wcisnąć wycieczki za 2, a nawet 3 x drożej niż w lokalnych biurach podróży, twierdząc że jakość jest znacząco lepsza. Szczerze, nie jest lepsza, sprawdziliśmy.

Może nieco bliżej. Turcja. Chcieliśmy spróbować nurkowania z butlą. Okazuje się, że co punkt to inne ceny. Skorzystaliśmy z oferty polaków pracujących tam w sezonie. Cena nieco wyższa od lokalnych, ale włączył się nam patriotyzm 🙂

Trochę dobrych praktyk:
– sprawdzajcie ceny w różnych punktach (im więcej tym lepiej – większa konkurencja),
– pytajcie zwykłych mieszkańców, nie mających nic wspólnego z branżą turystyczną, gdzie warto skorzystać z konkretnej atrakcji, zakupów, itp.
– nie kupujcie za pośrednictwem hotelu (jest to wygodne, ale często znacznie droższe),
– nie podejmujcie decyzji na podstawie emocji, co raz częściej sprzedawcy grają na emocjach.

Jak widzicie trochę zdrowego rozsądku i jesteśmy w stanie spędzić równie fantastyczne chwile za znacznie niższe kwoty niż mogłoby się wydawać.


Opublikowano

w

przez

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.